sobota, 21 grudnia 2013

††† - bi†ches brew




Dziś będzie nietypowo, bo o dziele jednego z mężczyzn, który towarzyszy mi niezmiennie przez kilka dobrych lat mojego życia. Z Deftones przyjaźnię się od dawien dawna, ale fascynacja nimi stopniowo gaśnie na rzecz sideprojectów Chino, czyli Palms i  ††† (Crosses). 

Te trzy zespoły bardzo się od siebie różnią, różnią się także moje wspomnienia z nimi związane.
Deftones to młodzieńcze czasy fascynacji muzyką okołometalową, z kilkoma mocnymi szlagierami, których wypatrywało się na VIVA ZWEI czy MTV.
Palms to nieco bardziej progresywne plumkanie, które przez Barcelonę nieodmiennie będzie mi się kojarzyć ze słońcem i wakacjami. To świetna muzyka do ruszania w podróż.
††† (Crosses) jest bardzo elektroniczną, lekką muzyką, w której wokal Chino pełni dominującą rolę. Bardzo mnie cieszy zmiana atmosfery, jaka następuje pod flagą Krzyży. Nie słychać tu typowej dla Deftones maniery w sposobie konstruowania wokalu, no i zdecydowanie wolę jak Chino unika górnych rejestrów swojej skali ;)
EP1 nie pzostawia zbyt wielu wspomnień, EP2 jest dużo przyjemniejsza w odbiorze, ale cała notka powstała w zasadzie przez fascynację "Bitches brew", singla z ich debiutanckiego albumu, który zostanie wydany 11 lutego 2014 roku.




Kiedy po raz pierwszy usłyszałam ten kawałek, byłam pewna, że to miłość od pierwszego usłyszenia, która zakończy się najprawdopodobniej tym, że song zamieni się w wielogodzinnego earworma. I tak się stało, słucham tej piosenki non-stop kilka godzin na dobę od dłuższego czasu - dobrze wiem, że to zakrawa na obsesję, ale "czuję" te dźwięki wewnątrz siebie bardzo intensywnie. 

Chyba każdy z nas ma taki song, który w jakiś sposób manifestuje to, kim się w danej chwili czuje lub co czuje - lub słuchając ma wrażenie, że mógłby sam skomponować coś podobnego. Ja pod skórą mam właśnie Bitches Brew ;)

Zaczynając od początku i po Bożemu, należałoby poświęcić chwilę tytułowi. Nie, nie jest to nawiązanie do kamienia milowego jazzu. Dosłownie można to przetłumaczyć jako "Warzenie suk" - aczkolwiek ja wolę swoje wolne tłumaczenie w postaci "suczego naparu", który niejako przekierowuje interpretację na właściwe tory. Słuchając słów piosenki ma się bowiem wrażenie, że bitches brew jest po prostu zmodernizowaną wersją witches' brew. Zresztą Urban dictionary ironicznie nazywa tak drink, po krórym rozochocone kobiety biją się o mężczyzn niczym bohaterki show Jerry'ego Springera.


Widzicie oczyma wyobraźni czarownice warzące tajemniczy napar magiczny w kociołku nad ogniskiem? Świetnie!  Skoro już wiemy, o czym mniej-więcej jest piosenka (w końcu tytuł predestynuje treść), sięgnijmy głębiej, do warstwy tekstowej i interpretacyjnej.

Tekst piosenki znalazłam tutaj, aczkolwiek wujek Google w tym zakresie jest zapewne dość hojny ;)

Kto: 
Z kontekstu zakładam, że przedmiotem piosenki jest kobieta, zaś historię wyśpiewuje jej partner (partner in crime chciałoby się napisać) lub przynajmniej ktoś z nią związany. Więź może mieć charakter rytualny lub emocjonalny...

Gdzie: 
Nikogo chyba nie dziwi, że wszystko odbywa się pod zasłoną nocy, gdzieś w lesie lub na wolnej przestrzeni. Księżyc wspina się po nieboskłonie, w tle pojawiają się wilki. Płonie ognisko.

Co: 
W pierwszej zwrotce podmiot liryczny jest tylko obserwatorem tego spektaklu: kiedy ustają strzały, wilczy zew i możliwość obserwacji cyklu przemiany dziewczyny budzi w nim ekscytację. Jest tu mowa o budzącym się wewnątrz niej duchu i zmianie kształtu (w domyśle: z ludzkiego w nieludzki).

Druga zwrotka jest nieco bardziej sensualna: Mężczyzna pokazuje się bestii w momencie, kiedy kolana dziewczyny są rozwarte, a taniec, ruch czy potrząsanie nią wyzwala dodatkowe pokłady ciemnych mocy. Mężczyzna jednoczy się z kobietą, zyskując podobne atrybuty (pazury).

Refren jest już bardziej niespokojny: 
Z płomieni ogniska 
czuję jak pełzniesz do mojego łóżka
rzucając cienie w niebo
patrzę jak pełzniesz ku mnie

Słuchając tego mam nieodparte wrażenie, że coś podczas rytuału poszło nie tak, zaburzając poczucie bezpieczeństwa podmiotu lirycznego. Może przemiana nie była kompletna, może zabrakło doświadczenia, albo zwyczajnie coś poszło nie tak i ciemne moce zawładnęły ciałem kobiety?

W tej nieludzkiej formie pełznie mu do łóżka, skąpana w płomieniach ognia. Brzmi niepokojąco, prawda? Nastrój grozy potęguje dodatkowo fakt, że Chino wykrzykuje z emfazą: "Powiedz coś, pomódl się do czegoś" jak gdyby podmiot liryczny przestraszył się własną kreacją i desperacko chciał odgonić to, co przywołał.


Wnioski:


Przez chwilę zastanawiałam się, czy w całej tej historii z wilkami, pazurami i wielką przemianą w świetle księżyca nie chodzi po prostu o wilkołactwo, ale po dłuższym namyśle stwierdziłam, że rozszerzenie zakresu interpretacji o bardziej ogólne pojęcia (rytuał i magia) jest znacznie ciekawsze.

Utwór przypomina mi bardzo matriarchalną Bogini Matkę, której pierwiastek tkwi w każdej kobiecie. Cykle księżycowe, cykle menstruacyjne. Mistyczne złączenie z naturą, panowanie nad życiem (poród) i śmiercią (magia). Rytuały przejścia: pierwsza miesiączka to wejście w kobiecość, pierwsza ciąża to wejście w macierzyństwo itp). Gorzkie gody.

Motyw kobiecych orgii i podobnego kontekstu obrzędowości pojawiał się także w starożytności. Akt oddania się kobiecemu bóstwu przez stosunek seksualny to mit o Kybele i Attys, w którym połączenie bogini z kapłanem-kochankiem skutkowało jego kastracją. Można rozwijać ten motyw w nieskończoność, pisząc o wszystkich tych literacko-filmowych femme fatale o mentalności modliszki czy czarnej wdowy. Mniej drastyczne i patrymonialne opowieści snują bachtanki i kult ku czci Bachusa-Dionizosa.
Przywoływanie "Fausta" czy "Mistrza i Małgorzaty" wydaje się równie naturalne. Kiedy myślę o wizualno-emocjonalnym aspekcie tego utworu, widzę Blair Witch Project lub openingi do True Blood i American Horror Story.

Mamy więc napar, kobietę, wilki, ognisko, ducha, zmianę kształtu, taniec, ogień, bestię - i przypuszczalnie seks.
Logiczną konstatacją w tym przypadku musi być czarownictwo, lecz niesprecyzowane co do postaci. Przywoływanie duchów to temat zarówno z dziedziny egzorcyzmów, satanizmu, voo doo, wicca, OUIJA, czarnej magii czy ogólnie przyjętego szamanizmu.
Muzyka inspirowana taką tematyką ma oczywiście własną nazwę i czołowych przedstawicieli - to witch house

Jak można wywnioskować z tej notki, przepadłam z kretesem i zwyczajnie zakochałam się w dźwiękach dla czarownic. A Wam co siedzi w głowie przy słuchaniu tego kawałka? ;)














niedziela, 24 listopada 2013




O relacjach damsko-męskich słów kilka...



Do tej notki skłonił mnie tekst Chica Mala. Przeczytałam i... opadły mi ręce. Po głowie kołatała mi się tylko jedna myśl - czy kobiety naprawdę zapomniały, jak uwodzić facetów? Czy potrzebne nam są porady z ''podstawówki flirtu"? Czy popkultura i schematy powielane w gazetach, serialach tak zamieszały nam w głowach, że zupełnie nie odnajdujemy się w rzeczywistości? Ile z nas jest w stanie traktować porady jak z "Cosmopolitan" ze śmiertelną powagą?

Zacznijmy od podstaw, czyli od wizji kobiety, którą ukazuje Chica w swoim tekście. Niezmiernie przypomina mi ona Bridget Jones. Nazwijmy ją zatem jej imieniem i przejdźmy do krótkiej charakterystyki.

Kim jest Bridget Jones?

Bridget to kobieta między 25 a 40 rokiem życia. Czuje się zagubiona po bardzo długim związku i niekoniecznie wie, jak odnaleźć się w sytuacji flirtu (w końcu sporo się zmieniło od czasu, w którym ostatni raz była na randce) lub zwyczajnie średnio sobie radzi w relacjach z mężczyznami. Jest nieco zahamowana, zafiksowana w postawie "Chciałabym, ale się boję". Z jednej strony nie stać ją na zdecydowany krok, bo nie chce być postrzegana jako frustratka, a równocześnie chciałaby zjeść ciastko, przeżywając wyczekiwaną "kolację ze śniadaniem". 
Czy tylko ja widzę tu paradoks?

Bridget jest także idealnym przykładem na stereotypy płciowe i uleganie oczekiwaniom, jakie stawia kobiecie dzisiejszy kanon piękna. Obsesyjnie myśli o własnej atrakcyjności: musi być "wygolona i wymyta w strategicznych miejscach". Czy którykolwiek z heteroseksualnych facetów mających udane życie seksualne kiedykolwiek zastanawiał się, czy jest wystarczająco ''wygolony i wymyty"? Czy naprawdę są na świecie osoby, które przed pójściem do łóżka pytają, czy umyłaś zęby lub kiedy robiłaś ostatni raz siku? Przepraszam za obsceniczność, ale groteskowość/kuriozalność tego zdania zwyczajnie odbiła mi się czkawką.

"Odpowiednio namiętny całus może dopiero rozpocząć noc, a nie ją zakończyć. Trzeba być jednak przygotowanym na to, że wszystkie takie zabiegi nie odniosą spodziewanego rezultatu. Nie wiemy, co siedzi w głowie drugiego człowieka, lepiej więc przygotować się na każdy ze scenariuszy." Ona trochę się pouśmiecha, da się pocałować, ale jak facet nie zrozumie jej intencji, to nie jej wina, w końcu ludzie są różni i tak miało być. A że jej zabiegi nie prowadzą do seksu? To przecież nie jej wina – nikt nie uczył jej empatii ani zadawania pytań wprost.


Co się stało z kobietami?


Uważam, że największą tragedią naszych czasów jest przekonanie, że mężczyzna powinien się domyślać, czego chcemy oraz co tak naprawdę chodzi nam po głowie. Niestety mimo wielu cudów nauki nie udało nam się wyhodować pokolenia męskich telepatów. Może więc zamiast zachęcać do dawania dwuznacznych sygnałów, powinnyśmy postawić na szczerość wobec siebie i innych? Komunikacja jest kluczowym elementem każdego udanego związku – zarówno na płaszczyźnie werbalnej, jak i niewerbalnej. Oznacza ona świadome nadawanie komunikatu, ale również aktywne słuchanie.

Warto zacząć ten temat od komunikacji z samą sobą. Zanim pójdziemy na jakąkolwiek randkę, zastanówmy się nad własnymi intencjami. Znajomość własnych potrzeb, pragnień i oczekiwań znacznie ułatwia sprawę, zapobiegnie także kacom moralnym, frustracjom oraz innym dysonansom poznawczym kiedy okaże się, że jednak potrzebowaliście czegoś innego.

Aktywne słuchanie to w tym wypadku wykorzystywanie wrodzonego daru empatii i reagowania na to, co on do Ciebie mówi. Zakładam, że jeśli sytuacja jest na tyle zaawansowana, że doszło do trzeciej czy kolejnej randki, to macie ze sobą kontakt za pomocą telefonów, SMSów, komunikatorów, portali społecznościowych. To idealne miejsce do podgrzewania atmosfery, flirtu i mniej lub bardziej subtelnego pytania o intencje.

Zadbanie o "seksowną" atmosferę nie polega zatem na zapaleniu kilku świeczek i mrugnięciu w stronę łóżka, ale jest procesem. Czy w tym kontekście porady typu: ''ogól się i zaproś go do siebie'' nadal brzmią mądrze? Co się stało z nami, kobietami, że zapominamy o swoich największych atutach? Gdzie jest w tym wszystkim teasing, wywołanie u niego napięcia przed spotkaniem, drobne dwuznaczności?
Bo przecież nikt nie powie mi, że kobieta zostaje opanowana nagłą żądzą znikąd, ot tak, w połowie spotkania. Nasze reakcje wynikają z nastawienia, z jakim na owo spotkanie przychodzimy oraz z interakcji z osobą, z którą się umówiliśmy.
Jeśli między partnerami jest "chemia" i wzajemne zrozumienie, to nie trzeba nikogo ''prowokować" i niczego sztucznie przyspieszać - tylko rzeczy dzieją się same ;)

***

Post Scriptum
 Na końcu perełka od Chica Mala: "nie ufam facetom, których trzeba namawiać do seksu". Tak się składa, że ja wręcz przeciwnie. Oddam Chice z nawiązką wszystkich tych dziwnych i/lub anonimowych adoratorów, którzy chodzą przez fizys na skróty i rekompensują swoje emocjonalne braki szybkim seksem.
Tęsknię za poczuciem intymności. Mam wrażenie, że ludzie często zapominają się o siebie starać, że są nastawieni na branie, często jednorazowe, konsumpcyjno-kompulsywne znajomości, ale o tym może kiedy indziej.




poniedziałek, 2 września 2013

Sasha Grey "Juliette society"- pierwsza polska recenzja

Książka Sashy po raz pierwszy wpadła mi w oko jeszcze w Hiszpanii na początku sierpnia. Kiedy aktorka porno lub prostytutka pisze książkę, można się spodziewać, że będzie to podkolorowana wersja jej autobiografii albo zwierzenia o porn biznesie, względnie kiczowaty romansik. Literatura zagraniczna (w przeciwieństwie do polskiej) oferuje całkiem niezły wybór tytułów w tej kategorii, co obrazuje ta lista. Poza tym zastanawiałam się, czy po wysypie klonów "50 twarzy Greya" E. L. James literatura erotyczna dla kobiet ma coś wartościowego do zaoferowania. Postanowiłam się o tym przekonać i z rumieńcami na twarzy zdobyłam "Juliette Society" w dwóch wersjach: audiobooku czytanym przez autorkę oraz ebooku, oba w języku angielskim. 
Niestety nie posiadam informacji, czy i kiedy trafi ona na polski rynek, ale z doświadczenia wiem, że często opłaca się wysilić i czytać książki w oryginale, kto za młodu przeglądał zakazane Harlequiny i śmiał się z "jego nabrzmiałego koguta" (ang. cock) lub "jej wilgotnej płci" (fr. sexe), ten wie, co mam na myśli ;)


Sasha Grey czyli... kto?


W męskim towarzystwie Sashy nie trzeba przedstawiać. Każdy wie, że to aktorka porno: szczupła, drobne piersi, uśmiech nastolatki. Swoją karierę zaczęła w 2006 roku w Los Angeles i w ciągu 5 lat w branży zdobyła 17 nagród i 68 nominacji (AVN Awards, FAME awards, XRCO Awards, XBIZ Awards).
Oprócz filmów dla dorosłych, interesowała się także modellingiem i kinem niezależnym, zagrała między innymi w "The Girlfriend Experience" (który miałam okazję obejrzeć na Warszawskim Festiwalu Filmowym).
Od 2008 roku aktywnie działa jako członek industrialnego bandu aTelecine, a smaczku dodaje fakt, że swój pierwszy koncert na żywo zagrali w Krakowie w 2012 roku na festiwalu Unsound.
Była także jedną z lektorek programu popularyzacji czytelnictwa wsród dzieci i wsparła PETA w kampanii sterylizacji zwierząt.
Ta krótka biografia pokazuje, że Sasha jest pełna ambicji, perfekcjonizmu i ma dość eklektyczne zainteresowania. Wymienia się ją w czołówce najinteligentniejszych aktorów filmów dla dorosłych  W wywiadach często podkreśla, że lubi wyzwania i to ją napędza do próbowania nowych rzeczy, był to także jeden z powodów, dlaczego napisała swoją książkę. Przejdźmy zatem do "Juliette Society".





Lojalnie ostrzegam, że w dalszej części recenzji może się zdarzyć mały spoiler ;)


50 twarzy Catherine


Główną bohaterką książki jest Catherine, bystra studentka trzeciego roku  filmoznawstwa, wydawało by się zwykła dziewczyna z sąsiedztwa. Bohaterka, z którą w zasadzie można się przez większośc czasu utożsamiać. Takie przedstawienie postaci to wielki atut Sashy jako autorki. W książce nie ma przejaskrawień, wynaturzeń czy uproszczeń tak charakterystycznych dla pornobiznesu, nie ma także tej denerwującej naiwności głównej bohaterki czy idealizacji obiektu pożądania, które na każdym kroku serwuje nam E. L. James. 
Catherine wydaje się być dojrzała emocjonalnie i doświadczona w związkach, ze swoim partnerem Jakiem jest od wielu lat. Na łamach książki znajdziemy zapewnienia o ich wzajemnej miłości i azymucie na poczucie bezpieczeństwa czy stabilizację. Przyglądając się wnikliwiej ich relacji, można dostrzec problemy każdego związku z dłuższym stażem: brak efektywnej komunikacji, długie godziny spędzane w pracy obniżają ochotę na seks, wychodzi na jaw różnica potrzeb i temperamentów partnerów. Co robi w tej sytuacji Catherine? Robi to samo, co zrobiłaby każda kobieta: FANTAZJUJE.

Jej pierwszą fantazją jest Marcus, wykładowca, którym interesuje się nie tylko ze względu na jego fizyczne atrybuty. Catherine jest sapioseksualna, co oznacza, że w pierwszym odruchu podnieca ją intelekt mężczyzny, jego wiedza, ilość przeczytanych książek, słownictwo, którym się posługuje. 
Inspiracje do swoich fantazji seksualnych czerpie często z życia codziennego, otoczenia, przeżyć i obejrzanych filmów, a wiele z nich na początku koncentruje się na obecnym partnerze. Brzmi zaskakująco normalnie, prawda?

Oczy szeroko zamknięte


Na pewno znacie stereotypy płciowe, które zakładają, że mężczyzna aktywny seksualnie nie odbiega od normalności, natomiast kobieta o wysokim libido, która mówi głośno, że lubi seks, to najpewniej nimfomanka albo dziwka. Może niektóre z Was doświadczyły tego, jak trudny i frustrujący jest związek monogamiczny, w którym to kobieta ma większe potrzeby w łóżku. Potrzeba długich lat i ogromnej pracy, aby pozbyć się stygmatyzacji kobiet z powodu wysokiego libido, które przecież niekoniecznie oznacza promiskuityzm, poliamoryzm czy wstępowanie do elitarnego klubu swingersów. Dla Catherine takie dylematy nie istnieją. Jej seksualność i budzące się w niej potrzeby są dla niej czymś... naturalnym, etapem rozwoju, zjawiskiem, które obserwuje w sobie z ciekawością. Można jej zarzucić, że wiedziona  pożądaniem  postępuje wyjątkowo bezrefleksyjnie, podczas gdy w innym miejscu dorabia ideologię do pieprzenia (pardon za dosadność), ale nie należy zapominać, że bohaterka książki jest sterowana z poziomu byłej gwiazdy porno, która widziała wszystko i doświadczyła wszystkiego, co widać w sposobie portretowania seksu. 
Domyślam się, że dla jednych będzie to wada, podczas gdy inni uznają brak moralizatorstwa czy dylematów za zaletę.
 Bohaterka posiada samoświadomość i pewnosc siebie w łóżku, której mogłaby jej pozazdrościć niejedna z nas, ma także bardzo wysoką tolerancję na zachowania, które przez typową matkę Polkę zostałyby okrzyknięte dewiacją roku, a które Catherine intelektualizuje


Przykład? Wyobraź sobie, że partner w wielkim sekrecie wyznaje Ci, że podniecają go poliestrowe majtki, jakie zazwyczaj noszą babcie, ogromne gacie, które są za brzydkie, aby zasłużyć na miano bielizny korygującej. 
Większośc kobiet albo by się zaśmiała z zażenowania, albo kategorycznie odmówiła. Dla wielu wciąż posiadanie fetyszy kojarzy się z czymś grzesznym, śliskim i niekoniecznie przyjemnym. Catherine natomiast przechodzi do porządku dziennego z tym, że wielu mężczyzn ma kompleks mamusi i... fantazjuje dalej!
Czy jednak na fantazjowaniu się kończy? Jak się zapewne domyślacie, wręcz przeciwnie.



Powieść erotyczna z okruchami kultury


W książce znajdziemy cały ogrom kulturowych smaczków i odniesień, a język używany przez Catherine świadczy o oczytaniu i erudycji (nawet ja musiałam od czasu do czasu sięgnąć do niezmierzonych bogactw Internetu, aby dowiedzieć się, w jakim kontekście użyła słowka ze starożytnej greki czy francuskiego), ale styl nie jest przeintelektualizowany, nie ma się poczucia, że coś do tekstu zostało wrzucone na siłę - wszystko współgra ze sobą, jest zaskakująco spójne ze strumieniem świadomości bohaterki.

 Lista filmów, książek i wybitnych postaci ze świata kultury, do których odwołuje się Grey, jest długa i zawiera między innymi:
  • Markiza de Sade, Einsteina, Hitchcocka, Alfreda Kinseya, Williama Blake,
  • m.in takie filmy jak: Vertigo, Citizen Kane, Shining, Belle du Jour, The Stendhal Syndrome, Eyes wide shut,
  • Biblię
Równocześnie po drugiej stronie lustra uśmiechnie się do nas seks waniliowy, elementy BDSM (SADIST jest przecież jawnym doppelgangerem Kink.com), voyeuryzm, cuckold, gangbang, orgie. Do tego dodajmy dość niejednoznaczną postać Anny, przyjaciółki-seksperta, która inspiruje Catherine do inicjacji w nieznany dotąd świat guilty pleasures.

Jednym słowem każdy powinien znależć coś ciekawego dla siebie w tym nietypowym mariażu kultury wysokiej z niską: mniej doświadczeni czytelnicy odpłyną z rozkoszą w odważne fantazje, ci bardziej doedukowani czytając uśmiechną się do wspomnień (czy osobistych, czy z ostatnio oglądanych filmów).

Recepta na udany seks według Sashy Grey?

Oto cztery prawdy, które warto wziąć sobie do serca po przeczytaniu książki. Dla mnie brzmią jak truizm, ale dla wielu mogą stanowić receptę na bardziej udany związek, lepszy seks albo pomóc w zrozumieniu siebie:


  1.  Ludzie zaskakujaco normalni/poukladani/majacy kregolslup moralny we właściwym miejscu/ (odpowiednie skreślić) robią w łózku rzeczy, ktorych nie powstydziłby się rzeczony de Sade. 
  2. Nie powinniśmy się wstydzić siebie ani swojej seksualności - znajomość swojego ciała i jego potrzeb to podstawy satysfakcjonującego seksu.
  3. Do udanego życia seksualnego potrzebny jest dopasowany pod tym względem partner.
  4. Fantazjuj!
Jest jeszcze kilka kontrowersyjnych kwestii poruszonych w książce, z którymi chciałabym polemizować:

  1. Anatomia zdrady. Dobrze wiecie, jak to się zaczyna. Od niespełnionych potrzeb, sfrustrowania, fantazji - i w końcu skoku w bok, którego większość ludzi żałuje. Tymczasem zapominamy, jak ważne w związku jest rozmawianie ze sobą, często wielokrotnie trudniejsze niż komfort sypiania z nieznajomym.
  2. Hipokryzja. Prostytucja jest zła, bo wyemancypowana kobieta nie lubi, jak wyznacza się jej wartość - przy równoczesnej akceptacji faktu, że najlepsza przyjaciółka Catherine uprawia wyuzdany seks za pieniądze?
  3. Hedonizm. W końcu bohaterka jest w swoich mrocznych pragnieniach egotycznie skupiona na sobie i niezainteresowana szukaniem wspólnego mianownika z partnerem, którego zna od lat.
  4. Brak myślenia o konsekwencjach. Akceptacja perwersji czy brak moralnej oceny jest OK, ale przy seksie transgresywnym, hardcore'owym, BDSM, warto najpierw pomyśleć, porozmawiać, ustalić limity - a dopiero później działać...

First rule of Night Club: you don't talk about Night Club!


Książka została okrzyknięta kobiecą, erotyczną wersją "Fight Clubu", co dla mnie osobiście jest jednym, wielkim nieporozumieniem. Owszem, mamy tu tajny klub, tajemnicę, pragnienie władzy, przemoc (w erotycznym kontekście), ale na tym podobieństwa się kończą. Zarówno film Finchera, jak i książka Palahniuka są głęboką, autoironiczną refleksją na temat współczesnego świata - podczas gdy debiut Sashy jest portretem kobiety odkrywającej siebie przez seks. 
Portretem udanym, dość wiarygodnym, ale efekt końcowy psuje zbanalizowana refleksja, że fantazje często są piękniejsze niż rzeczywistość i musimy żyć z brzemieniem naszych postępków, aby uratować długo budowane szczęście. Tylko i aż tyle.
Pragnę jednak zaznaczyć, że o ile "50 twarzy Greya" zostało okrzyknięte porno dla sfrustrowanych gospodyń domowych, o tyle po "Juliette Society" niech sięgną raczej młode, otwarte kobiety, które cykl E.L. James uznały za infantylny.



I to tyle :) Dajcie znać, czy spodobała Wam się książka!































czwartek, 29 sierpnia 2013

Tylko Bóg wybacza - czyli krótka historia o zabijaniu

Fragment oficjalnej recenzji z portalu kinowego:
Julian (Ryan Gosling) jest właścicielem klubu w Bangkoku, w którym prowadzi nie do końca legalne interesy. Kiedy jego brat Billy zostaje zamordowany, życie Juliana radykalnie się zmienia. Ich matka (Kristin Scott Thomas) oczekuje, że młodszy syn odnajdzie zabójców brata i go pomści. Mężczyzna - mimo oporów i wątpliwości - postanawia dotrzeć do człowieka, który prawdopodobnie stoi za śmiercią Billy'ego. Wie tylko, że w ciemnych zaułkach miasta nazywają go Aniołem Zemsty...


Sin city


"Tylko Bóg wybacza" to kolejna historia mężczyzny z przeszłością, naznaczonego skazą, dla którego każdy wybór pociąga za sobą przewidywalne konsekwencje. Julian nie jest tu ani amantem z komedii romantycznych, ani twardzielem z "Drive". Śmierdzi strachem. Jego spojrzenie często jest przeraźliwie puste, jak gdyby działał tylko napędzany impulsywnym, brudnym instynktem, który każe mu zacisnąć pięści i walczyć, aby przeżyć. Trudno darzyć go sympatią, bo w jego świecie każdy ma zbrukane krwią ręce, brak tu miejsca na papierowe postacie, które jednoznacznie są dobre lub złe.
Wbrew temu, co można przeczytać, Julian zdaje się nie mieć ani rozterek wewnętrznych, ani oporów przed popełnieniem przestępstwa. Gra według dokładnie tych samych zasad, co jego antagonista.


Pani Zemsta


Juliana otaczają kobiety o dużo silniejszym rysie i charakterze, a związki z nimi ocierają się o BDSM.
Mai, jego kochanka i prostytutka w klubie, którym zarządza, wyznacza mu relację, w której często jest biernym voyeurystą: "patrz, ale nie dotykaj". To ona decyduje o tym, co może z nią uczynić i na jakich zasadach. W kontaktach między nimi kluczową rolę odgrywają ręce Juliana, często wyprostowane, oparte na udach na znak uległości, a zaraz potem zaciśnięte w pięść.

Z matką łączą go toksyczne relacje pełne napięcia, w których widać ewidentną dominację psychiczną kobiety. Crystal nie prosi, Crystal żąda - a najmniejszy przejaw nieposłuszeństwa skutkuje wybuchem złości. Jest zimna, wyrachowana, doskonale wie o tym, że cel uświęca środki. Nie boi się wykorzystywać swojej pozycji do ciemnych interesów, w których jest równie sprytna, co otaczający ją mężczyźni.

Jest doskonałą manipulantką, która nie czuje wstrętu przed poniżaniem własnego syna i wywieraniem na nim presji, co skutkuje tym, że Julian przenosi frustracje z matki na Mai.






Czerwone i czarne


Film bardzo mocno trzyma w napięciu głównie dzięki mistrzowskiemu zastosowaniu tenebryzmu i gry kolorów. Bohaterowie bez przerwy jakby wyłaniają się z ciemności, wizje i skojarzenia przeplatają się z rzeczywistością, a pustka ziejąca z dużych przestrzeni wyostrza przekonanie, że ktoś obcy czai się tuż za rogiem.
W ujęciach przeważa czerń i czerwień, jak gdyby reżyser chciał wzmocnić nimi ciemność kryjącą się w człowieku, seks i śmierć, zbrodnię i karę. Symbolizm kolorów współgra z symbolizmem zwierząt, w klubie główną dekoracją są sylwetki tygrysów oraz smoków, co doskonale współgra z manifestacją siły, męskością czy agresją, przez co nawet drugi plan potęguje ekspresyjny ładunek filmu.
Podobnie jak w "Drive" ciężko jest tu dopatrzeć się wpadających w ucho hitów, które mogą samodzielnie funkcjonować na listach przebojów. Muzyka jest hermetycznie przypisana do filmu, stanowi perfekcyjne dopełnienie nastroju grozy i oczekiwania.


"Jednostką obiegową stał się szczur"


 Nicolas Winding Refn kontynuuje w kolejnym filmie zatrważająco pesymistyczną wizję świata, w której pojęcie normalności ulatnia się z zapachem potu, krwi oraz testosteronu. Bangkok jawi się jako miejsce chaosu, gdzie jedynym prawem jest prawo silniejszego i Kodeks Hammurabiego. Ofiara zawsze staje się katem, kat ofiarą, a spirala przemocy kręci się, jakbyśmy byli szczurami rzuconymi w rynsztok historii. 

To nie jest film pełen rozterek moralnych ani emocjonalnych. To męskie, brutalne kino, gdzie zemsta jest katharsis, katharsis okazuje się śmiercią, a przemoc głównym czynnikiem katalizującym losy głównych bohaterów. Oczywiście można się zastanawiać, na ile słuszne jest epatowanie wciąż tymi samymi motywami, które przewijają się od "Valhalli", po "Bronsona", "Drive" i "Tylko Bóg wybacza". Czy Refn faktycznie pokazuje ludzką naturę taką, jaką widzi, czy tylko przejaskrawia ją, abyśmy mogli wyraźniej zobaczyć nasze wady przez krzywe zwierciadło? Do czego ma nas skłonić wiwisekcja przemocy? Czy wszyscy ludzie są predestynowani do popełniania błędów, amoralnego zachowania i niszczenia tego, co w nich dobre? 
Z tymi pytaniami Was zostawiam. Obejrzyjcie film :)